fbpx

Skąd się biorą witaminy i jak ustala się ich trwałość?

Czy zastanawialiście się kiedyś, skąd biorą się witaminy pakowane do tabletek i innych suplementów diety? Jak ustalamy termin trwałości witamin w tabletkach? Przecież niby nie ma tam się zepsuć?

Pierwszą witaminą jaką udało się odkryć i wyizolować, była tiamina (B1). Pozyskano ją poprzez moczenie w wodzie brązowego ryżu i wydestylowanie roztworu wraz z wytrąconym osadem. Tak można robić do dziś – różne składniki udaje nam się pozyskać z roślin przez moczenie ich w wodzie lub alkoholu – zależnie w czym rozpuszcza się składnik który chcemy pozyskać.

Jednak okazało się że taniej jest wytworzyć (zsyntetyzować) większość witamin niż pozyskiwać je w ten sposób. Niektóre z nich również występują w małej ilości nawet w roślinach uznawanych za bogate w witaminy. Prawie wszystkie witaminy dostępne na rynku jako suplementy są pozyskiwane przez syntezę. Produkowane są albo poprzez serię reakcji chemicznych, albo przez specjalne stworzone do tego celu mikroorganizmy.

Image courtesy of adamr / FreeDigitalPhotos.net

Czasami w procesie syntezy potrzebne są obie te metody: tak jest m.in. w przypadku witaminy C. (Ze względu na szerokie użycie witaminy C, również jako konserwant w żywności i przemyśle kosmetycznym, szacuje się jej produkcję na 100 tys ton rocznie.) Witaminę C wytwarza się najczęściej wg tzw. procesu Reichsteina, stworzonego w 1933 roku. Proces ten składa się z czterech etapów, z których pierwszy (przetworzenie glukozy) wykonywany jest przez bakterie, a kolejne przez laboratoryjne procesy chemiczne.

Ten proces jest stosunkowo prosty w porównaniu np. z procesem wytwarzania witaminy B12, który składa się z 70 etapów. Do tego nie można jej ekstrahować z roślin, bo nie ma roślin wytwarzających tą witaminę.

Skąd jednak wiadomo jak długo witamina zachowuje swoją trwałość (w języku farmaceutów: potencję)? Dlaczego niektóre witaminy mają stosunkowo krótki okres trwałości? Czy trzymanie ich w lodówce nie przedłużyło by okresu przydatności do spożycia?

Otóż: nie. Lodówka pomaga głównie żywności podatnej na… zjedzenie przez bakterie. W przypadku witamin nie jest to problem. Główne czynniki wpływające na trwałość witamin w suplementach to:

  • Reakcja z tlenem w powietrzu (utlenianie)
  • Reakcja z wodą w powietrzu (hydroliza)
  • Wystawienie na światło
  • Reakcja z opakowaniem.
Data podawana na opakowaniu jest szacowana na podstawie prawdopodobnej daty zachowania 90% potencji leku. Należy jednak pamiętać że farmaceuci biorą pod uwagę tzw. warunki normalne. Wielu ludzi trzyma leki np. w szafce kuchennej czy łazienkowej gdzie podwyższona temperatura i wilgotność na pewno przyspiesza utratę potencji leku.

Rak piersi a dezodoranty

Każdy z nas (a, oczywiście, przede wszystkim każda z nas) otrzymał kiedyś alarmujący łańcuszkowy email ostrzegający przed niebezpieczeństwami dezodorantów i antyperspoirantów. O tym że te kosmetyki powodują raka piersi informują nawet z pozoru poważne strony takie jak np. Wirtualna Polska: Kobieta lub Dziennik – ten drugi artykuł zaczyna się od mojego ulubionego zwrotu „Naukowcy biją na alarm”.

Niektóre z tego typu artykułów wyrażają opinię że toksyny z dezodorantu przedostają się przez skórę do piersi lub naczyń limfatycznych. Większość cytowanych w tych artykułach wypowiedzi i badań okazuje się być nieistniejące, przekręcone lub… nie być badaniami w ogóle. Często okazuje się, że jeśli faktycznie badanie i cytowany naukowiec istnieje, to jego (lub jej) wypowiedzi są kontrowersyjne i nie uznawane przez środowisko naukowe.

Jednym z cytowanych artykułów jest np. artykuł zatytułowany Underarm Cosmetics are a Cause of Breast Cancer zamieszczony w 2001 w piśmie European Journal Of Cancer Prevention. Mimo dość kategorycznego wydźwięku tytułu, artykuł został zamieszczony w sekcji „Hipotezy” i nie zawierał żadnego badania – był po prostu przemyśleniami autora.

Image: FreeDigitalPhotos.net

Inny artykuł często cytowany w tego typu alarmistycznych wypowiedziach jest badanie opublikowane w 2003 roku w tym samym piśmie (McGrath, „An Earlier Age of Breast Cancer Diagnosis Related to More Frequent Use of Antiperspirants/Deodorants and Underarm Shaving„). W tym badaniu wzięto pod uwagę tylko kobiety u których zdiagnozowano raka piersi. Wśród nich, młode okazały się częściej korzystać z dezodorantów i częściej goliły się pod pachami. Autor wysnuł z tego wniosek że pomiędzy tym a zachorowaniem jest związek przyczynowo skutkowy. Myślę że uważny czytelnik już widzi tutaj lukę w rozumowaniu: ponieważ wszystkie kobiety w badaniu chorowały, to może być to kompletnie nieskorelowane z tym akurat zachowaniem częściej obserwowanym u młodszych kobiet. Do pełnego wyniku brakuje tutaj oczywiście grupy kontrolnej: sprawdzającej czy ten sam rozkład częstości używania kosmetyków spotkamy też u kobiet zdrowych.

Takie właśnie badanie również powstało i zostało opublikowane w 2002 roku (Mirick DK, Davis S, Thomas, DB: Antiperspirant Use and the Risk of Breast Cancer. J Natl Cancer Inst.)

Przebadano 813 kobiet chorych i 793 kobiety zdrowe. Badania nie wykazały żadnej korelacji pomiędzy częstością używania antyperspirantów i diagnozy raka piersi.

A może położenie zdiagnozowanej tkanki nowotworowej w jakiś sposób łączy je z powierzchnią skóry wystawionej na działanie antyperspirantów? Okazuje się że również nie. Amerykański Narodowy Instytut Badań nad Rakiem podaje, że procent odnotowanych przypadków nowotworu w tych miejscach równa się dokładnie procentowi tkanki miękkiej które występują kobiecych piersiach w okolicy pach.

Dodatkową przyczyną plotek o antyperspirantach jest również standardowa procedura przed badaniem mammograficznym – kobiety proszone są o nie stosowanie antyperspirantów w dniu badania – ze względu na możliwe zakłócenia odczytu.

Reasumując więc: podatność na nowotwory piersi u kobiet jest głównie uwarunkowana genetycznie. Odstawienie dezodorantów nie jest dobrą metodą poprawiającą szanse na niezachorowanie. Lepiej udać się na regularne badania mammograficzne lub nauczyć się samodzielnie wykonywać badania piersi.

 

NLP – zakończenie dyskusji

Małe podsumowanie, co się wydarzyło w temacie NLP na naszym blogu w ostatnim czasie. A były to niewątpliwie wpisy z największą liczbą komentarzy (szczególnie, że pechowo wysiadł nam system rejestrowania w pewnym momencie, więc na pewno niektórzy odeszli rozczarowani brakiem możliwości zarejestrowania).

Oto więc co się wydarzyło:

Na początku lipca Artur Król, zawodowo zajmujący się NLP, napisał do mnie list w odpowiedzi na nasz wcześniejszy wpis na ten temat. Prosił o  możliwość polemiki. Jego list opublikowałem jako nowy wpis. Pod nim rozpoczęła się dyskusja, którą próbowałem podsumować w następnym wpisie. Co ciekawe, pod tym (podsumowującym wpisie) rozpętała się kolejna dyskusja, w której, podobnie jak w poprzedniej, czynnie uczestniczyli nasi czytelnicy i oczywiście Artur. Komentarze te są tak ciekawe i godne przeczytania, że chcąc podsumować te wszystkie wątki, musiałbym je po prostu opublikować jako osobne wpisy (często objętościowo są one dość duże). Oczywiście nie miało by to sensu, więc serdecznie zapraszam do poczytania ich.

Co do wyników dyskusji, myślę że pozostaje nierozstrzygnięta. Oczywiście nie spodziewałem się że przekonamy Artura żeby porzucił NLP i zajął się czymś innym, jednak mam wrażenie że argumenty obu stron chybiały – Artur za każdym razem odżegnywał się od jakichkolwiek związków NLP z nauką, co dawało mu dużą swobodę w używaniu naukowego słownictwa i terminologii i zwalniając go od podawania wyników badań, jeśli akurat takimi badaniami nie dysponował. Musimy to oddać Arturowi honor, że starał się wyczerpująco odpowiadać, i tłumaczyć swój punkt widzenia, jak również próbował realistycznie spojrzeć na zagadnienie weryfikacji NLP w formie badań naukowych. Wiele jednak rzeczy przyjmował „na wiarę” – np.  sprawa modelowania które powinno działać, bo działa (takie odniosłem wrażenie, dyskusja była na takim poziomie ogólności że zeszła na dyskusje n/t terminologii). Wielu dyskutantów sugerowało też konieczność weryfikacji naukowej „czy działa” – moim jednak zdaniem istotniejsze byłoby wyjaśnienie „dlaczego”, „na jakiej zasadzie” działa.

Ogólnie wiele się dowiedziałem jednak pozostał mi w głowie obraz pewnego pojęciowego chaosu. Z jednej strony zakładamy że NLP nie jest nauką (tak pisze Artur) – a tylko”metodą” lub „techniką” – więc pewne reguły NLP nie obowiązują. Z drugiej jednak strony każdy zweryfikowany naukowo fakt jest podkreślany z oczywistą dumą. Jest to wybiórcze traktowanie faktów. Wydaje mi się też, że wielu specjalistów od NLP podkreśla „naukowość” metody – tak, opieram się na reklamach ich kursów jakie znalazłem w Internecie, ale to są przecież przedstawiciele tej „metody”. Nadal więc mam wrażenie że NLP stroi się w naukowe piórka.

Dziękuję wszystkim za dyskusję, szczególnie Arturowi który dał się pokazać jako osoba „na krawędzi”, łącząca racjonalny umysł i sceptyczne podejście z pasją do czegoś co nie jest powszechnie akceptowane w środowisku naukowym, i mająca odwagę tego bronić, i wszystkim dyskutantom którzy zostawiali swoje wypowiedzi w komentarzach. Tak jak napisał „psychoinformatyk” Artur nie jest personifikacją NLP, tylko człowiekiem który zechciał nam ten temat przybliżyć. A że nikt nie poczuł się przekonany w żadną stronę – cóż, tego się spodziewaliśmy od samego początku 🙂