Dziś poruszymy temat, który nawet dla wielu racjonalnie myślących ludzi jest kontrowersyjny. Celowo wybrałem go, po dyskusji jaka rozpętała się np. na Wykopie – aby pokazać że błędne może być przekonanie które jest naprawdę bardzo powszechne. Dodatkowo, dowiemy się czegoś o tajemniczej chorobie atakującej laureatów nagrody Nobla… A więc, oto nasz bohater:
Przedstawiam Wam Linusa.
Ale, nie tego od Linuxa. Pan na fotografii powyżej nazywa się Linus Pauling (1901-1994), i jest jednym z nielicznych ludzi którzy samodzielnie (nie jako część zespołu) otrzymali dwie nagrody Nobla. Pauling pierwszą nagrodę otrzymał w dziedzinie chemii (za badania właściwości wiązań chemicznych), a drugą pokojową, za sprzeciwianie się próbom z bronią jądrową.
OK, noblistę już mamy. Co on ma wspólnego z tytułową witaminą C?
Wszystko zaczęło się w 1941 roku, kiedy u Paulinga została zdiagnozowana choroba Brighta – jest to choroba nerek. (Nie jest to jednak TA choroba noblistów o której powiemy później.) Jedną z metod leczenia (a raczej kontrolowania przebiegu choroby) jest podawanie odpowiednich suplementów – witamin i minerałów. Pauling zainteresował się wtedy witaminami jako czynnikami wpływającymi na ludzkie zdrowie.
I tutaj powiemy sobie o tajemniczej chorobie noblistów. Otóż choroba noblistów (Nobel disease) to choroba objawiająca się skłonnością do dziwnych wierzeń, nieracjonalnych przekonań oraz wiarą w to że w każdej dziedzinie nauki będziemy wybitni. Przykładowymi przedstawicielami choroby noblistów są:
- Piotr Curie – wierzył w duchy i był wielkim zwolennikiem medium Eusapii Palladino
- Philip Lenard – zwolennik ideologii faszystowskiej
- William Shockley – zwolennik sterylizowania mniej inteligentnych ludzi (sic)
Kiedy ta „choroba” dopadła Paulinga? Przed rokiem 1970. W roku 1970 miał już gotową książkę Vitamin C and Common Cold (Witamina C i przeziębienie) – w której zalecał branie co najmniej 1000mg witaminy C dziennie. Jedyne co miał na poparcie swoich tez to fakt, że sam brał 3000mg witaminy C dziennie i czuł się świetnie. Wkrótce napisał kolejną książkę Vitamin C and Cancer w której sugerował że witamina pomaga również w leczeniu i zapobieganiu nowotworów.
W 1986 roku, gdy opublikował książkę How To Live Longer and Feel Better brał już po 12000mg dziennie. Ooops.
W 1993 roku, gdy przechodził radioterapię w związku z rakiem prostaty, mówił że gdyby nie witamina C to zachorowałby na raka 20 lat wcześniej. Oczywiście to stwierdzenie nie poddające się jakimkolwiek testom i nie mające żadnych podstaw oprócz jego obsesji na punkcie witamin. Zmarł w 1994 roku.
Tyle historia Paulinga. Teraz przyjrzyjmy się faktom i teoriom jakie po sobie pozostawił.
Dzięki Linusowi powszechne jest dziś przekonanie o zbawiennym wpływie witaminy C na leczenie przeziębień, grypy i generalnie na „dobry stan zdrowia”. To dzięki jego książce i autorytetowi uważa się że witamina C jako przeciwutleniacz czyni cuda. Czy są badania potwierdzające że tak jest? Wiemy że witamina ta jest potrzebna do życia, że bez niech dostaje się szkorbutu, ale cała reszta?
W tym momencie musimy wtrącić kilka słów na temat badań klinicznych. Badania oparte na tym co mówi pacjent (self-reporting) są mniej wartościowe od badań przeprowadzonych w grupie kontrolnej, z użyciem tzw. ślepej próby (pacjent nie wie czy przyjmuje lek czy placebo) lub nawet podwójnej ślepej próby (badający i oceniający nie wie również co podaje – zapobiega to podświadomemu ocenianiu pacjentów przyjmujących badany preparat).
Za pierwszy poprawnie przeprowadzony test skuteczności witaminy C w leczeniu grypy jest uznawane badanie Schwarza i Hornicka z 1973 roku. Zakaził on gardła ochotników wirusem grypy, i połowie podawał placebo a połowie witaminę C. Wszyscy zachorowali, wszyscy w ten sam sposób przechodzili chorobę. Nie było różnicy pomiędzy biorącymi witaminę i placebo.
Kolejne badania wiązały się np. z podawaniem 311 pracownikom firmy witaminy lub placebo (http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/163386?dopt=Abstract) lub badanie ponad siedmiu setek żołnierzy http://jama.ama-assn.org/content/241/9/908.abstract). Tak samo, chorowali mniej więcej tyle samo w ciągu roku, jak również występowało zjawisko zarażania osób zdrowych biorących witaminę przez chorych nie biorących (a powinni być odporniejsi).
Badań było jeszcze wiele. Żadne z nich jednoznacznie nie potwierdziło działania witaminy C w leczeniu grypy i przeziębień. Zasady badań były najróżniejsze: od celowego przebywania z chorymi, poprzez badanie dużej grupy ludzi przez kilkanaście miesięcy aż po polecanie brania tabletek z witaminą gdy czuje się objawy choroby.
Jeśli zaś chodzi o efekty profilaktyczne witaminy C, to np. w badaniu „Vitamin C as an Antioxidant: Evaluation of Its Role in Disease Prevention” (http://www.jacn.org/cgi/reprint/22/1/18.pdf) autorzy piszą „nie stwierdzono innych korzyści niż zapobieganiu szkorbutowi”.
Jak to się dzieje że nie tylko wszyscy wierzą w coś nieprawdziwego, ale jeszcze są święcie przekonani że to na nich działa?
Dlaczego znajduje się z tak wielu produktach?
Po pierwsze, witaminę C dodaje się do wielu produktów nie tylko dlatego żebyśmy byli zdrowsi – również dlatego że jako przeciwutleniacz jest dobrym konserwantem. Stąd jej powszechność. Producenci podkreślają to że jest w składzie bo się dobrze kojarzy (dzięki, Linus), nie podkreślają że to kwas askorbinowy (E300) stosowany jako konserwant.
Po drugie, biorąc witaminę C, ulegamy własnej percepcji. „Brałem witaminę, prawie mnie rozłożyło, ale jakoś przeszło” etc. Bardzo trudno się uwolnić od tego zjawiska. Często też myślimy: „tylko dzień kaszlałem, gdyby nie witamina to rozłożyłbym się na dobre”.
Ja osobiście jestem zdania: można brać. W odróżnieniu od wielu pseudoleków nie zaszkodzi a ludzki organizm nie potrafi jej ani wytworzyć ani składować. Nie bierzmy jednak dużych dawek ze względu na niebezpieczeństwo wytworzenia kamieni nerkowych.