fbpx

Brian Dunning chce wypić homeopatyczny roztwór krwi zarażonej HIV

Nie pierwszy raz zwolennicy naukowego światopoglądu używają szokujących metod, aby przekonać opinię publiczną, że stosowane roztwory powodują, że w preparatach homeopatycznych nie ma żadnych substancji aktywnych. Zazwyczaj polega to na masowym spożywaniu „środków” homeopatycznych – które przecież nie są niczym innym, a zwykłym cukrem.

Brian Dunning (autor podcastu i bloga Skeptoid oraz serii filmów popularno-naukowych „InFact„) postanowił pójść jeszcze krok dalej – chce udowodnić, że stężenie środka poddanego rozpuszczeniu jest tak małe, że nie ma żadnego ryzyka zarażenia się groź ną chorobą zakaźną. Ma w planach wypić roztwór krwi zakażonej wirusem HIV, przygotowany w „potencji homeopatycznej” 30C.

Brian Dunning
Brian Dunning

Potencja 30C, oznacza że próbka krwi będzie rozcieńczony w proporcjach 1 do 1,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000,000.

Przygotowanie takie roztworu polega na wzięciu 1 ml cieczy (tutaj krwi) i rozprowadzeniu jej w 100 ml wody. Następnie pobranie 1 ml roztworu, i ponowne rozprowadzenie w 100 ml wody. Tą czynność powtarzamy 30 razy – i uzyskujemy potencję 30C.

Szacuje się, że oryginalna próbka krwi może zawierać w sobie około 3000 komórek krwi, i nawet 1000000 egzemplarzy wirusa HIV. W połowie procesu (15C) szansa, że próbka będzie wciąż zawierać choć jedną komórkę krwi, jest jak 1 do 30,000,000,000,000,000. Po 30-tym powtórzeniu, próbka będzie chemicznie czystą wodą.

Jak twierdzi Dunning, nie podejmuje żadnego ryzyka – matematyka gwarantuje mu, że wypijany płyn nie zawiera wirusa. Mimo to, jak opisuje, na każdym kroku wszyscy próbują mu to przedsięwzięcie wyperswadować lub utrudnić. Nie znalazł nawet jeszcze laboratorium, które podjęło by się eksperymentu (z zachowaniem środków bezpieczeństwa), ani potencjalnego dawcy próbki krwi.

Muszę przyznać, że dla mnie eksperyment również jest szokujący, ale bardzo dobrze przemyślany jako sposób na zwrócenie uwagi opinii publicznej na homeopatyczną ściemę. Zastanawiam się jedynie, czy homeopaci nie przełkną tego gładko, wymyślając na poczekaniu, że dzięki zastosowaniu roztworu Dunning wypił szczepionkę na HIV?

O swoim pomyśle Brian Dunning napisał na blogu Skeptoid.

Oscillococcinum nie istnieje

Oscillococcinum to najpopularniejszy lek homeopatyczny. Sprzedaje się go ogromne ilości, jak również w tej chwili ma dość agresywną kampanię reklamową w Polsce.

Nazwę „Oscillococcinum” stworzył w 1925 roku wojskowy lekarz Joseph Roy. Roy analizował próbki krwi pacjentów którzy zapadli na grypę. Za każdym razem obserwował „coś” – jakieś wibrujące, „oscylujące” obiekty w krwi pacjenta. Nazwał je – wiadomo jak. Później odnalazł to samo w krwi pacjentów zapadających na różne choroby (od egzemy do raka). Zaczął poszukiwać podobnych obiektów w innych miejscach i znalazł je w ekstrakcie wykonanym z wątroby kaczki piżmowej (pizmówka amerykańska).

Reszta jest historią: preparat stworzony z tego ekstraktu sprzedaje się jak ciepłe bułeczki. Ze względu na homeopatyczne metody tworzenia lekarstw, do wyprodukowania wszystkich dotychczas sprzedanych sztuk leku wystarczyłaby jedna kaczka…

Sama ta historia, jak widzicie nie jest jakąś epicką opowieścią o poszukiwaniu leku. Założenia, jak to zwykle w przypadku homeopatii bywa są bardzo niejasne i oparte na ogólnych wrażeniach. Znajdujemy coś podobnego w dwóch substancjach – jedną uznajemy za wynik choroby, i leczymy tą drugą. Podobne lecz podobnym – similia similibus curantur – to jedna z podstawowych zasad homeopatii.

Załóżmy na chwilę że faktycznie tak działa świat: podobne leczymy podobnym, rozcieńczanie wzmacnia siłę ekstraktu etc. Załóżmy że żyjemy w Bizzarro World i faktycznie to działa… Nawet jeśli tak założymy to wciąż są problemy z „odkryciem” Roya. Dlaczego?

  1. To co zaobserwował Roy pod mikroskopem, nie mogło być wirusem grypy. Ówczesne narzędzia nie pozwalały na zaobserwowanie wirusa grypy.
  2. To że widział wszędzie to samo, wskazuje że to co obserwował był artefakt – coś co nie istniało, a było np. parą wodną na soczewce.
  3. Przypisał tak dużo chorób jednemu źródłu, że to po prostu niemożliwe. Do tego pomieszał wśród nich choroby o źródle bakteryjnym jak i wirusowym.

Dziś już prawie pewne jest że Roy obserwował jakieś artefakty – zabrudzenia lub pęcherzyki powietrza pod swoim mikroskopem. Co nie przeszkadza wciąż wmawiać pacjentom że to lek na grypę i przeziębienia.

Na stronie internetowej produktu (łatwo ją znaleźć, to nazwa leku a po niej .pl), znajdujemy m.in. informację że to Produkt Roku 2010. Po bliższym przyjrzeniu się widzimy że to produkt wybrany przez czytelników magazynu Reader’s Digest w kategorii „lek homeopatyczny”.

Na tej samej stronie znajdujemy informację że skuteczność leku potwierdziło niezależne badanie:

W 1989 roku w magazynie British Journal of Clinical Pharmacology zostały opublikowane wyniki badania potwierdzającego skuteczność działania Oscillococcinum® w leczeniu zespołów grypowych. W ten sposób lek zyskał przychylną opinię prestiżowych środowisk lekarskich.

Postanowiłem przyjrzeć się temu badaniu. Okazało się że chodzi o badanie A controlled evaluation of a homoeopathic preparation in the treatment of influenza-like syndromes (sic) przeprowadzone przez zespół JP Ferleya. Więcej o badaniu możemy przeczytać tutaj, ja dodam tylko że jeśli to jest największa armata jaką mogą producenci leku wytoczyć na sceptyków, to naprawdę nie ma się czym chwalić.

W skrócie: do badania dopuszczono chorych na różnym etapie choroby (więc mogli w trakcie badania wyzdrowieć sami z siebie), jednym kryterium wyleczenia było badanie temperatury (przy czym nie badano zawsze o tej samej porze dnia, a jak wiadomo temperatura ciała człowieka ulega fluktuacjom w ciągu doby), a drugim kryterium samoocena samopoczucia. Do tego pomieszano osoby w różnym wieku, a więc różniące się możliwościami organizmu w walce z chorobą. Różnica w wyzdrowieniu grupy placebo i grupy której podano Oscillococcinum (czyli też placebo – jak można by złośliwie dodać), była na tyle nieznacząca – 10% i 16% – że sami autorzy badania przyznali że nie dowiedli związku przyczynowo skutkowego pomiędzy podawaniem leku i wyzdrowieniem.

W związku z tą niezobowiązującą konkluzją, nie było żadnych badań mających na celu obalić lub potwierdzić ten wynik. Stąd powszechne cytowanie badań JP Ferleya na stronach poświęconych homeopatii.

Choroba noblistów: przypadek Montagniera

Choroba noblistów to temat na tyle ciekawy, że każdy z jej przypadków generalnie zasługuje na osobną notkę. (Wspomnieliśmy o niej przy okazji pisania o Paulingu i witaminie C). 

Pojęcie choroby noblistów (Nobel disease) zostało prawdopodobnie ukute przez Davida Gorskiego w 2008 roku. W swoim długim artykule pisał jednak o Paulingu, a od tego czasu zidentyfikowano więcej przypadków tej choroby. 

Jednym z najbardziej wstrząsających (a zarazem niedawnych) przypadków jest Luc Montagnier, który jest znany z odkrycia przyczyny AIDS – zidentyfikowaniu retrowirusa HIV. Nagrodę nobla za badania nad HIV otrzymał w roku 2008. Niecałe dwa lata później, latem 2010 roku, jego wypowiedź w trakcie konferencji noblistów w Niemczech, zadziwiła świat naukowy. Co prawda zamiast o pamięci wody, mówił o „falach radiowych” które emitowane są przez cząsteczki, nawet gdy już ich w roztworze nie ma.

Wypowiedź znalazła echo w prasie, nawet nienaukowej. Oczywiście, homeopaci okrzyknęli iż „Laureat Nagrody Nobla potwierdza że homeopatia ma podstawy naukowe”.

Następne wydarzenia potoczyły się dość szybko. Montagnier publikuje artykuł na ten temat artykuł (w piśmie, którego sam jest redaktorem – co zresztą przyniosło mu nominację do Ignobla): Electromagnetic signals are produced by aqueous nanostructures derived from bacterial DNA sequences. Równocześnie patentuje urządzenie które ma rzekomo mierzyć te sygnały.

Dla środowiska naukowego kroplą, która przelała czarę, był jego występ w filmie jawnie zaprzeczającym istnienia wirusa HIV (tak, tak, są HIV denialists, tak samo jak są Holocaust denialists). Nie wiadomo jednak czy nie jest to nieostrożna lub wyjęta z kontekstu wypowiedź, jednak z połączeniu z innymi wydarzeniami, daje do myślenia.

Montagnier tu mówi w skrócie że człowiek może sam się wyleczyć z AIDS jeśli ma mocny układ odpornościowy (hej, a czasami ten układ nie atakuje organizmu gdy ma się tą chorobę?) ale nie bierze się tego pod uwagę bo nie ma w tym profitów. Hmmm…. skąd my to znamy.

Przypadek Montagniera jest nietypowy, sami oceńcie na ile jest to rzeczywiste szaleństwo, a na ile wyrachowanie. Może został przez kogoś zmanipulowany? A może, po prostu przejrzał na oczy, uznał że „nauka nie wie wszystkiego” i postanowił mieć „otwarty umysł”?

 

Typowe błędy logiczne na przykładzie dyskusji o homeopatii

Krótkie omówienie typowych zarzutów postawionych w dyskusjach tutaj oraz na wykop.pl

Przy okazji przyjrzymy się błędom logicznym (sofizmatom) które często występują przy tego typu dyskusjach. 

Argument 1: Jesteś „software developerem” (sic), nie skończyłeś studiów medycznych więc na pewno nie masz racji.

Jest to sofizmat zwany „argument ad hominem” – polega na przyczepieniu się osoby w nadziei że przeniesie się to na temat dyskusji.

Cytat: „A jeśli chodzi o software developera to wybacz mi, ale drażni mnie to, że w dzisiejszych czasach, w dobie Internetu każdy jest ekspertem od wszystkiego. Dla niektórych wszystko jest takie proste.”

Może miał rację, może ja miałem. Ale na pewno prawda o homeopatii nie wynika z mojego czy jego zawodu (co ciekawe cytowany rozmówca był typowym wykopowym anonimkiem więc nie wiadomo czym się zajmuje).

Argument 2: „Wiem, że chciałeś trafić do jak najszerszego tłumu rzucając prostymi i łatwymi hasłami. „, „Niestety ta słaba notatka tylko wyśmiewa się z homeopatii nie przedstawiając żadnych konkretów.”

Jest to sofizmat zwany „red herring” (nawet w polskiej Wikipedii, więc pewnie nie ma lepszego odpowiednika). Nazwa pochodzi od zwyczaju rzucania psom myśliwskim po polowaniu czegoś pachnącego (wędzonego śledzia na przykład), żeby odwrócić ich uwagę od oprawianej zwierzyny. Tutaj zwrócenie uwagi na formę ma odwrócić uwagę od właściwego dyskusji.

Dodatkowo elementy tzw. „Poisoning the well” („Zatruwanie studni”). Rozumowanie „coś lub ktoś związany z twierdzeniem X jest niedobre – ergo twierdzenie X jest nieprawdziwe”.

Argument 3: „Jestem racjonalistą, ale mój tata chorował poszedł do homeopaty i wyzdrowiał.”

Dowód anegdotyczny. Może tata dalej brał prawdziwe leki, może właśnie i tak by wyzdrowiał, a może sam twierdził że się lepiej czuje. Nie wiemy.

Argument 4: „Ale niestety ktoś Was pajace podpuszcza do jechania po homeopatii, może zamiast tego zajęlibyście się tropieniem szwindli dotyczących szczepionek i innych flagowych produktów przemysłu farmaceutycznego”.

Straw man fallacy: Zrobię sobie chochoła ze słomy i będę go atakował zamiast przedmiotu dyskusji, może inni dołączą do mnie. Znane również jako swojskie „odwracanie kota ogonem”. Dodatkowo: tzw. fałszywa alternatywa. ALBO jesteś zwolennikiem homeopatii, ALBO firm farmaceutycznych (przymykamy oko na to KTO produkuje leki homeopatyczne).

Argument 5: „Nauka nie wie wszystkiego! Może po prostu jeszcze nie odkryli tych wibracji”. „Fotografowano widmo leków homeopatycznych i wygląda inaczej niż czystej wody”.  

Burden of proof – ciężar dowodu. Bardzo powszechne i łatwe odwrócenie tego na kim spoczywa ciężar dowodu – to homeopaci powinni udowodnić że homeopatia działa, a nie nauka udowadniać ze nie działa. Ostatnio spotykane u adwokata tzw. rodzin smoleńskich: „Strona rosyjska wciąż nie udowodniła że mgła była naturalna”.